piątek, 16 lipca 2010

London calling

Jadę. Mimo przeciwności losu. Moja wciąż spuchnięta, kapryśna stopa nie daje się wsadzić w tenisówek. Ból nie przysłania jednak radosnej ekscytacji przedwyjazdowej. Prasuje sukienki, wkładam je do walizki, przewodnik upchany już w torbie, tuż obok niego aparat fotograficzny. Na razie nie czuję stresu związanego z pracą w nowym biurze, poznaniem tych wszystkich ludzi znanych mi dotąd tylko z maili i telefonów. Będzie dobrze. Dam radę. Cieszę się. Do zobaczenia za tydzień!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz